::: MENU :::

wciąż wiosennie

i do tego rowerowo

rowerowo przyczepa

Wiosna, wiosna. Poprzedni weekend był super ciepły chyba w całej Polsce.
Nie wiem jak u Was, ale u nas nastąpił wysyp biegaczy, spacerowiczów i rowerzystów. Osobiście cieszy mnie fakt, że ludzie ruszają się zamiast gnuśnieć przed telewizorami, albo grzejąc ławki w knajpkach popijając alko. Nie żebym miała coś przeciwko. Wszystko jest dla ludzi, wiadomo. Oby z umiarem. Ale wyrzut ludzi na świeżym powietrzu cieszył oko. Nawet jeśli to powietrze było nie do końca w 100% czyste, bo smog nie mija wraz z pojawieniem się wiosny. Niestety. Dalej trzeba uważać. W końcu syf z rur spalinowych (i nie tylko) sączy się codziennie.

Ale nie o tym chciałam.
Oczywiście my też wybraliśmy się na "świeże" powietrze. Wyciągnęliśmy rower Syna, mąż zamontował dodatkowe kółka i rozpoczęliśmy naukę jazdy na normalnym rowerze, biegowy odstawiając do kąta. Entuzjazm był dziki. Nas wszystkich. Rower, choć fajny, okazał się ciężki pierońsko. No ale ok, widać takie muszą być te rowery. Nie ma wolnego koła, czyli jak dziecko usiłuje pedałować do tyłu, napotyka opór. To super, stwierdziliśmy, bo szybciej nauczy się cisnąć do przodu. Wyszliśmy zatem przed blok, trochę zbyt optymistycznie podeszłam do tematu, wziąwszy ze sobą torebkę - pomyślałam, że pojedziemy kawałek i zaliczymy pobliski sklepik. No cóż, daleko nie ujechaliśmy. "Nie od razu Kraków zbudowano" - moja przyjaciółka mi o tym przypomniała, kiedy wysłałam do niej sms z "żalami", że na razie więcej było stania na tym rowerze niż jechania.
Przy tym wszystkim usiłowałam (i wciąż usiłuję) zaszczepić swemu dziecku niepoddawanie się. Tłumaczyłam, że ja też nie urodziłam się z umiejętnością jeżdżenia na rowerze i musiałam się tego nauczyć. To go zainteresowało. Na razie jednak pozostaje na etapie trudności w przełożeniu pedału z tyłu do przodu. Oczywiście, że się nauczy. Podczas tej krótkiej weekendowej nauki jednakowoż było dużo wysiłku, słów zachęty (z mojej strony i sąsiada, który akurat pompował koło w swoim rowerze), trochę irytacji (mojej i Syna), ale też radość, kiedy kilka razy udało mu się przepchnąć ten pedał nieszczęsny: "Mamo! Udało mi się! Mogę to zrobić!!"; Normalnie aż mi dech zaparło kiedy to usłyszałam. Po chwili dojechaliśmy do końca krótkiego chodnika, zawróciliśmy, aż w końcu po kolejnych próbach dotarliśmy do naszej klatki schodowej, Syn porzucił rower i zdecydował, ze on chce na rower normalny czyli do przyczepki. Więc wyciągnęliśmy przyczepkę i w drogę! 15 km - których w zasadzie nie poczułam nawet sprawiło mi ogromną przyjemność. Nie poczułam, przyzwyczajona bowiem jestem do wysiłkowych długich tras i nawet miałam trochę za złe mężowi, że to on ciągnął przyczepkę i że nie chciał jej przepiąć do mojego roweru. No ale ok, było minęło. Przyjemność też była.

Oczywiście jak wyższa temperatura, to i gołe klaty męskie. Niekoniecznie warte zawieszenia oka.
Oczywiście jak wysyp rowerzystów, rolkowców i pieszych, to także afery i dyskusje kto ma pierwszeństwo na ścieżce rowerowo-pieszej. A właściwie na tzw. ciągu pieszo-rowerowym. Mamy takowy, oblegany masakrycznie w okresie wiosenno-letnim. I jak zawsze - pojawiają się dylematy kto jest ważniejszy.
Oczywiście nie padają takie dokładnie słowa, ale powiedzmy sobie szczerze - do tego się to sprowadza. Czy pieszy czy rowerzysta. A ja przyznam, nie rozumiem tego, bo jestem zarówno rowerzystą i to jeżdżącym dość szybko (bez przyczepy) i nie przeszkadza mi to w sprawnym omijaniu pieszych, ustępowaniu im drogi, mimo że naprawdę lubię przycisnąć pedał (jeden i drugi). Tak samo zdarza mi się wyjść na spacer i używać jako środka lokomocji moich nóg i wtedy też uważam - na innych pieszych, na rowerzystów. Potrafię więc ogarnąć swoim umysłem i jednych, i drugich i nie rozumiem zupełnie dlaczego dla niektórych to taki mega problem.
Co roku jednak zaczyna się to samo - przerzucanie się pretensjami - na różnych forach internetowych, fejsbukowych profilach dzielnicowych i wreszcie - ustnie - bardzo bezpośrednio - podczas spaceru/przejażdżki/wycieczki jak zwał, tak zwał. Generalnie - podczas tzw. aktywnego relaksu. Pal licho te internetowe hejty choć tak naprawdę ci, którzy tam plują i udowodniają swoją wyższość (jako pieszego albo rowerzysty) potem przenoszą te zachowania do tzw. realu i rzucają różnymi wyzwiskami mijając Bogu ducha winnych współspacerowiczów.

Nie byłabym sobą, gdybym nie poradziła:
- po 1. jeśli spotykasz się z taką agresją (oby tylko słowną) nie reaguj, bo może się zdarzyć, że zachęcisz delikwenta do eskalacji problemu, albo, nie daj Boże, do jakichś rękoczynów (oby nie!)
- po 2. jeśli już dojdzie do "ataku" fizycznego - co się zdarza, bądźmy szczerzy, bo czasami taki rowerzysta chce "nauczyć" kultury innych (choć ewidentnie widać, że tej kultury brakuje właśnie jemu) najeżdżając na innych, zatrzymaj go, poproś innych o pomoc, jeśli to konieczne wezwij straż miejską.
- po 3. myśl. Niezależnie od tego czy jesteś pieszym czy rowerzystą, czy rolkarzem. MYŚL. Nie tylko o sobie, ale także o innych. To naprawdę nie boli.

Ten wpis został zamieszczony w kategorii relaks, z życia wzięte, posiada tagi wiosna, rower i był prawdziwy na dzień 12 Kwiecień 2017

Komentarze do wpisu

Komentarze

Jeszcze nikt nie skomentował tej strony.

Komentarze w kanele RSS dla tego wpisu | Subskrybuj kanał RSS dla całego serwisu