::: MENU :::

samo życie...

i zmęczenie.

cleaning 1224832 640x512

I usprawiedliwienie. Słów kilka.
Trudno cokolwiek, w dodatku sensownego, pisać, kiedy pracuje się po 9 godzin dziennie, 2 godziny spędza się w komunikacji miejskiej, a po powrocie w głowie jest tylko kanapa. Co oczywiście nie jest wcale takie proste, bo przecież jeszcze jest Ukochany Potomek, z którym chciałoby się spędzić trochę czasu i w dodatku spędzić go sensownie. To dlatego rzadko piszę. Tzn. ostatnio prawie wcale.
Ale tak właśnie mijają mi dni. I jestem po prostu zmęczona.

Przeprowadzaliśmy się też niedawno, na raty, powoli, bez pośpiechu, bo my z klatki do klatki (przeprowadzka roku!). Co miało swoje plusy, bo nie musieliśmy wszystkiego na hurra, ale miało też i minusy, bo wiadomo, jak się człowiek nie musi spieszyć, to się nie spieszy, nie spina, na luzie… No i dlatego to tyle trwało i też pewnie dlatego było takie męczące i zajmujące.
Nowe miejsce… Nie, nie miałam żadnych fascynujących snów pierwszej nocy tutaj, przekimałam i tyle. W dodatku niespokojnie, bo to była pierwsza noc, kiedy Młody spał już sam w swoim pokoju. Wiem, wiem, długo. Ale takie mieliśmy warunki i tak było. I matka się przyzwyczaiła reagować na każde mamrotanie dziecka przez sen, bo miała je zawsze obok. A tu nagle dziwnie jakoś, pusto. Pierwszy wieczór, kładę Syna spać, ze ściśniętym sercem, proponuję, że przy nim posiedzę, a Syn gdzie tam… „Możesz już iść sobie, mamo…” I co matka miała zrobić. Poszła.
Więc tak, mamy więcej metrów za co uwielbiam nowe mieszkanie. Jednocześnie nie do końca, bo teraz odkurzanie i mopowanie to poważne czynności, przy których każdy metr się liczy, naprawdę. Za to łazienka… miodzio. (mamy dwie, więc rano nie bijemy się o wucet, hurra!!) Ta większa jest taka, o jakiej marzyłam, przestronna, jasna i … jasna, przez co widać w niej każdy nawet najmniejszy brudek. Kot przejdzie, machnie ogonem, spadnie mu sierść, widać. Mój włos. Masakra. Ślad po kapciach i chlapaniu wodą… Ale nie narzekam, o nie, bo jasna łazienka to było naprawdę coś, co chciałam. I mam. I sprzątam. Wiadomo. I te metry też sprzątam. Syn ma swój pokój i w końcu jego zabawki, książki, gry i cały ten stuff zalega u niego, na półeczkach. Albo i nie. Ale przynajmniej nie wala się po całym mieszkaniu, a teraz to dopiero miałby gdzie się walać. Naiwne było jednakże myślenie, że tak całkowicie zatrzymamy jego zabawki w jego pokoju, bo tam jest ich miejsce. Więc teraz np. patrzę z kanapy w dużym pokoju na namiot Dziecka, rozłożony trzy dni temu, o którym chyba Dziecko zapomniało - choć naprawdę trudno to przegapić. A ja po prostu nie mam czasu ani siły, żeby go złożyć albo przesunąć go kilka metrów dalej do pokoju Syna.

I tyle się dzieje. Trochę mnie to usprawiedliwia. Życie, samo życie, natłok życia. W tym natłoku jest jeszcze kot. Tak, nasz ukochany, słodki, choć wyglądający jak wiecznie wkurzony kocur. Nadal jestem na niego trochę zła. Ja rozumiem, że koty nie lubią zmieniać miejsca, że nie mógł się przyzwyczaić, ale po co, do jasnej anielki, podrapał szafę? Zdarł okleinę i szafą nie cieszyliśmy się nawet tydzień, Wieśniak pręgowany. Potłukł też jedną ze swoich misek, nie wiem jak i po co. Dostawał zatem żarcie na talerzyku i jeść nie chciał. Nie wiem dlaczego. Myślałam, że z żarciem coś nie tak. Okazało się, że talerzyk mu nie pasował. Jak dostał w misce, pałaszował aż mu się uszy i ogon trzęsły. Zrozumie ktoś bestię? Ja nie.

Jeżdżę sobie codziennie rano i późnym popołudniem komunikacją miejską i zastanawiam się co też z nami, Polakami jest nie tak. (To tak, żeby nie było bez zwyczajowych moich rozważań). Patrzę na współpasażerów, w metrze, autobusie i zastanawiam się czy my jesteśmy takim narodem malkontentów, którym łatwiej jest marudzić niż się uśmiechnąć. Łatwiej jest kogoś popchnąć i obmruczeć pod nosem niż przepuścić czy ustąpić miejsca. Łatwiej To temat na zupełnie odrębny wpis, ale tak tylko zagaić chciałam…

Ach, jeszcze zapomniałam dodać o "przyjemnościach" jakie nas spotkały po drodze. Pewnego pięknego dnia okazało się, że ktoś skopiował moją kartę do konta i usiłował w Vegas wypłacić gotówkę. Vegas... (ach te wspomnienia...). Ale nie, nie bylam to ja. Ja w Warszawie, bardzo zaskoczona o poranku skonstatowałam, że karta została zablokowana. (I dobrze). Następnego dnia (dosłownie!) okazało się, że mojemu małżonkowi ktoś też skopiował kartę i że jego karta też jest zablokowana. Zostaliśmy więc bez kart i bez szybkiego dostępu do naszych kont. Nice, prawda? A że nie były to pojedyncze przypadki, tylko jakaś inwazja chyba, więc proces produkcji kart trwał (trwa) dłużej niż normalnie. A mieliśmy akurat wtedy jechac nad morze... Bye bye morskie fale, piękna plażo i relaksie... A miało być tak pięknie...

I tak jakoś płynie. Szybko, intensywnie, chciałoby się wszystko... olnąć i wyjechać w Bieszczady (albo nad morze...), ale to nie takie łatwe.
W natłoku tego wszystkiego wciąż nie znalazłam czasu na płacz i żal.
A teraz jest 22, już prawie zasypiam, ale jeszcze robię pranie, bo przecież o normalnej porze nie daję rady.
To dobrej nocy życzę…

*** zdjęcie pochodzi z portalu freeimages.com (mój odkurzacz nie jest taki wypasiony...)

Ten wpis został zamieszczony w kategorii z życia wzięte, posiada tagi kobieta, dom, dziecko, życie, codzienność i był prawdziwy na dzień 24 Sierpień 2016

Komentarze do wpisu

Komentarze

Jeszcze nikt nie skomentował tej strony.

Komentarze w kanele RSS dla tego wpisu | Subskrybuj kanał RSS dla całego serwisu