::: MENU :::

post kuchenny

może nawet smakowity

cooking

Wszyscy dziś piszą o kuchni, postanowiłam napisać i ja. A co, nie mogę? Jasne, że mogę.
Ale przepraszam od razu wszystkich za fakt, że nie będę pisać o tym, jak fantastycznie gotuję, jakie to przepiękne potrawy mi wychodzą i w ogóle jaką świetną kucharą jestem. Bo prawdę mówiąc, nie jestem. I gotować za bardzo nie lubię. Nie jest to niechęć w skali mega, ale brak mi uwielbienia dla stania przy garach. Naprawdę znam lepsze sposoby spędzania wolnego czasu.
A jednak gotuję. No jasne, że tak. Gotuję dla siebie, dla Ukochanego Syna, dla OMD, dla nas, bo wolę coś ugotować sama niż żywić siebie i swoją rodzinę gotowcami. Bo wolę upiec ciasto niż kupić je w cukierni, niech będzie zakalec, niech zapomnę cukru, ale jest moje i wiem, co tam dodałam. Bez spulchniaczy, polepszaczy, może niewyględne, ale moje i wiem, co w środku.
Kuchnia to nie tylko moje królestwo. O nie, moje królestwo to kącik z książką… ha ha. Ale chodzi mi o to, że w naszym domu nie tylko ja gotuję. Owszem, ile się nasłucham od OMD, że jedyne, co on potrafi przyrządzić to spaghetti i lazania, ale jak trzeba to weźmie się w garść i nawet pyszną rybę potrafi upiec (naprawdę była pyszna!). Nie ma u nas sztywnego podziału: baby do garów, faceci na kanapę. O nie. Garnki wybierał OMD, więc na dobrą sprawę, to on powinien więcej kucharzyć. Z oczywistych względów jednak gotuję więcej ja. Oczywistych nie oznacza tradycyjny podział ról, lecz oczywiste jest to, że skoro on jest w pracy, a ja na urlopie wychowawczym, to ja bawię się w kuchareczkę.

A skoro ja gotuję to w kuchni musi być po mojemu.
Czyli muszę mieć czysto. Nie znoszę, jeśli gdzieś poniewierają się okruszki na desce do krojenia, nie daj Boże na szafce, kroję, ciacham, przygotowuję, mieszam, i jak już jest wszystko na kuchence lub w piekarniku, wtedy zabieram się za sprzątanie, w końcu przyjemniej jest wejść do czystej kuchni, prawda? Trochę to zakrawa na pewnego rodzaju manię… taaaak, OMD pokiwałby nad tym głową, zlew zawsze musi być przetarty, bo nie cierpię jak jest zachlapany, ścierka na haczyku, a naczynia w zmywarce ustawione w odpowiedni sposób. Dobra, śmiejcie się, śmiejcie, ale tak jest i przyznaję się do tego bez bicia…
Nie mam wielkiej kuchni, ba, nie mam nawet kuchni z oknem, dlatego nie cierpię smażenia i dlatego tego unikam… Nie mam wielkiego stołu, ale taki rozkładany, który osiąga całkiem przyzwoity rozmiar po rozłożeniu. Nasze życie nie kręci się wokół jedzenia, wszak nie żyje się po to, by jeść, lecz je się po to, by żyć.

No dobrze, żeby nie było, podaję swój ulubiony przepis na potrawę przepyszną, a zarazem bajecznie prostą i szybką w przygotowaniu czyli

Spaghetti migdałowo-bazyliowe
- makaron spaghetti
- płatki migdałowe
- 2-3 ząbki czosnku
- pęczek bazylii
- ser typu parmezan
- oliwa, sól, pieprz
W oryginalnym przepisie podają, żeby płatki migdałowe uprażyć na patelni, ja tego nie robię, zwyczajnie zapominam… Po prostu wrzucam płatki migdałowe do wysokiego pojemnika, dodaję czosnek, bazylię, olej, sól, trochę pieprzu, ser, oliwę i miksuję to blenderem na gładką (w miarę masę). Powstaje przepyszne i pięknie pachnące pesto.
Makaron gotuję al dente, a kiedy już jest gotowy, dodaję do zrobionego pesto trochę wody z makaronu, dodaję powstały sos do makaronu, mieszam i już!
Teraz makaron na talerze, posypać jeszcze serem i zmiksowanymi płatkami migdałowymi (zawsze trochę zostawiam), na wierzch listki bazylii i smacznego!

PS. U nas dziś kulki mięsno-warzywno-ryżowe gotowane na parze. Ja je zamierzam zjeść z pomidorami i bazylią, Ukochany Syn – tradycyjnie, jak wszystko ostatnio – z ogórkiem.
Wspomniane spaghetti będzie w piątek!

 

Ten wpis został zamieszczony w kategorii z życia wzięte, posiada tagi kobieta, mężczyzna i był prawdziwy na dzień 7 Lipiec 2014

Komentarze do wpisu

Komentarze

Jeszcze nikt nie skomentował tej strony.

Komentarze w kanele RSS dla tego wpisu | Subskrybuj kanał RSS dla całego serwisu