::: MENU :::

obiecane

czyli ciąg dalszy...

kindness

Miało być w niedzielę ale przyznam się od razu, upał mnie sponiewierał i nie byłam w stanie siąść do komputera. Po prostu padłam. Miało być dodatkowo o uprzejmości, ale w zasadzie potem w ciągu dnia miałam przebłysk świadomości, że uprzejmość uprzejmością, o tym też trochę będzie, ale tak naprawdę po głowie błąkało mi się słowo "życzliwość". Łączy się trochę z uprzejmością, ale to o życzliwości chciałam pisać, bo gdzieś w środku wiem, że to o tym miało być. Więc będzie.

 

Sięgnijmy do definicji. Słownik języka polskiego twierdzi, że życzliwy to :

1. przyjaźnie usposobiony
2. będący wyrazem przyjaznych uczuć

Zaś źródło wiedzy współczesnego skomputeryzowanego człowieka, czyli wikipedia określa życzliwość jako "przyjazny stosunek do innych ludzi".

Proste? Pewnie, że proste. Ale czy na co dzień jest tak samo proste jak na papierze lub na monitorze?

Życie pokazuje, że nie do końca.

 

Osobiście sama przekonałam się, że uśmiech potrafi zmienić świat. Czasami na chwilę, a czasami na dłużej. Czasami potrafi zmienić cały dzień albo rozpędzić gradowe chmury w sercu przypadkowo spotkanej osoby.
I wiem, że to brzmi straszliwie banalnie. Ale naprawdę banalne nie jest. A może i jest. Niech będzie. Ale jest prawdziwe.
Uśmiech jest zaraźliwy, czy tego chcemy czy nie. I rozbraja bomby. Te emocjonalne, rzecz jasna.

Uśmiech, kilka miłych słów, po prostu życzliwość. To proste, choć niełatwe. Sprzeczne? Nie bardzo. Uśmiech jest prosty. Wydobycie miłych słów jest też raczej proste. Ale czy łatwe? Nie zawsze.
Sama jestem tego przykładem: kiedy się spieszę (z różnych powodów… może czeka na mnie Syn, może jestem spóźniona do pracy, a może najzwyczajniej w świecie chce mi się do łazienki…) a wszystko sprzysięga przeciw mnie. Dopada mnie tak zwane prawo Murphy’ego. Autobus się spóźnia. Gdy przyjeżdża następny, jest zatłoczony i śmierdzący (bywa, kto podróżuje komunikacją miejską, ten wie co to znaczy, zwłaszcza latem), w drodze do domu jest korek, albo wszystkie światła czerwone są nasze, a kiedy w końcu wchodzę do piekarni, pani sprzedawczyni akurat wdała się w pogawędkę z poprzednią klientką i wcale nie spieszy się jej zakończyć. Przyznajcie sami, trudno w takim momencie nie wybuchnąć. Można zacisnąć żeby i przez te zaciśnięte zębiska wycedzić: razowy krojony, poproszę. A można policzyć do dziesięciu, a potem jeszcze raz do dziesięciu i poprosić spokojnie o obsłużenie. Przetestowałam obydwie opcje i ze swego doświadczenia wiem, że ta druga jest po prostu przyjemniejsza, dla obydwu stron. Zaraz ktoś powie, że to jej praca, żeby obsługiwać klientów, że jak to, mam jeszcze prosić o to, żeby wykonywała swoją pracę? Ale popatrz też na to z innej strony: sama w piekarni, cały dzień, a jej rozmowy ograniczają się do "razowy krojony poproszę" – "trzy pięćdziesiąt" itd. Więc kiedy pojawia się ktoś przyjaźnie usposobiony, chętny by zamienić kilka słów, to czemu nie. Ja to rozumiem.

 

Osobiście mam swoje typy, które testują moją cierpliwość maksymalnie. Osiedlowa Poczta Polska… Jeszcze do niedawna nerw koszmarny był niemal za każdym razem, tym większy kiedy bywałam tam z Synem, a paniom się albo nie spieszyło albo były zmęczone życiem już o 9 rano i to każda tam pracująca bez wyjątku. Gdzieś w środku wciąż jestem przekonana, że one przechodzą specjalne szkolenie, jak olewać klientów i doprowadzać ich do białej gorączki. Ze mną udawało się to doskonale. Aż pewnego dnia zagadałam ciepłym słowem taką panią „z natury pracy“ gorzką i ostentacyjnie oschłą i wiecie co… przestała być gorzka. Uśmiech jest zaraźliwy.
Wiem to.
Drugi typ to służba zdrowia, przede wszystkim państwowa. Panie robiące wielką łaskę, że w ogóle obdarzą kogoś spojrzeniem, o odezwaniu się (życzliwym) nie wspominając, że o umówieniu wizyty mogę zapomnieć na wieki. Niedawno musiałam się udać do takiego przybytku i powitała mnie na recepcji pani z właśnie taką miną, kwaśną, złą, zmęczoną, wyrażającą niechciejstwo i tumiwisizm najwyższego stopnia. Wzięła mój dowód osobisty, zaczęła porównywać dane w systemie, nie zapowiadało się dobrze, bo dane się nie zgadzały i już... już widziałam nadchodzący armagedon, kiedy zdecydowałam się wypowiedzieć jedno zdanie, w dodatku z uśmiechem i co? Jej twarz się rozjaśniła uśmiechem.

Więc można? Można, Pewnie, że można.
Stałam się zatem entuzjastką życzliwości.
To taka prosta magia. Żadne wielkie czary mary, hokus pokus. Żadne zaklęcia i egzorcyzmy na naburmuszonych. Żadne wielkie halo.

Spokój, ciepłe słowo,wymieszane dokładnie z uśmiechem i wszystko to przyprawione empatią.

To działa.

 

*** zdjęcie pochodzi z serwisu freeimages.com

 

Ten wpis został zamieszczony w kategorii emocje, posiada tagi codzienność, uśmiech, życzliwość i był prawdziwy na dzień 8 Lipiec 2015

Komentarze do wpisu

Komentarze

Jeszcze nikt nie skomentował tej strony.

Komentarze w kanele RSS dla tego wpisu | Subskrybuj kanał RSS dla całego serwisu