::: MENU :::

o siedzeniu na schodach

i chodzeniu w czyichś butach

girl on stairs

Od jakiegoś czasu siedzi mi w głowie temat, o którym chcę napisać słów kilka.
Jest takie angielskie powiedzenie „to walk a mile in someone shoes” – wpadło mi do głowy i siedzi, a zewsząd przychodzą różne słowa, przykłady i sytuacje, które przekonują mnie o jego prawdziwości.

Tacy dziwni jesteśmy, że łatwiej nam zazdrościć komuś życia i tego, co ów ktoś ma, niż cieszyć się tym, co mamy my sami. Tacy dziwni jesteśmy, że to, co mamy, doceniamy gdy dostrzegamy, że ktoś ma gorzej. Tacy dziwni jesteśmy, że wciąż wolimy zazdrościć komuś niż skoncentrować się na sobie, bliskich i tym, co jest tu i teraz.
Zazdrość jest łatwa. Choć nie do końca przyjemna. Gryzie duszę, wierci w niej małe dziurki, które robią się coraz większe i mamy poczucie, że nam czegoś brakuje. To łatwe. Trudniej nie ulec. Trudniej cieszyć się tym, co jest i co mamy. Bo gdzieś w głowie, w sercu siedzi drzazga, że ktoś ma lepiej.
Albo … tylko nam się wydaje, że ma lepiej.
Bo powiedzmy sobie szczerze – skąd mamy wiedzieć, że tak jest, że jest lepiej. Owszem, to wszystko kwestia naszej percepcji, ale warto spróbować powstrzymać się zarówno od zazdrości, jak i od oceniania innych.

Ooo, bo to jest jeszcze łatwiejsze.
Ocenić, skrytykować zanim się kogoś pozna, albo zanim pozna się przyczyny, dla których ów ktoś jest jaki jest i zachowuje się tak, a nie inaczej.

Zawsze łatwo jest ocenić kogoś na pierwszy rzut oka. Łatwo od razu oszacować i wypowiedzieć swoje zdanie, czasem bardzo krzywdzące. Łatwo jest puścić w świat kropelkę jadu, a od kropelki się zaczyna, wszak wiadomo, kropla drąży skałę.
Dajmy na to – widzisz kobietę bez makijażu z podkrążonymi oczyma, w pogniecionych ubraniach i myślisz sobie: „Ale fleja, jak można tak wyjść z domu” A może ona po prostu była zmęczona już od rana, bo zajmowała się do późna chorą matką i nie miała czasu ani głowy, żeby się umalować i uprasować, jeszcze rano musiała „ogarnąć” dzieci, zaprowadzić je do przedszkola, a oprócz tego jeszcze nie spóźnić się do pracy, bo szef nie toleruje spóźnień.
Albo np. widzisz kobietę z nadwagą i myślisz „jak można się tak zapuścić?” - ale może to nie jest otyłość wynikająca z zaniedbania tylko z choroby.
Albo z innej beczki: mijasz na ulicy kobietę, która jest super ubrana, ma świetna figurę, zadbane paznokcie, szpilki – najnowszy krzyk mody, w dodatku widzisz, że wysiadła z zadbanego infiniti w kolorze srebrnym i myślisz sobie: „takiej to dobrze... taka to ma życie”, a ona ma wszystko, ale nie ma się z kim tym dzielić, bo jej mąż wiecznie pracuje, bo nie chce dzieci, bo jest zdana sama na siebie, i co z tego, że ma „wszystko”. Albo może ma wszystko, ale jej maż wcale nie jest aniołem i jest psychicznym damskim bokserem, który nauczył się bić tak, żeby nie było widać. Więc wygląda na to, że ma wszystko, ale wcale nie jest to takie proste.
Dlatego to powiedzenie o przejściu mili w czyichś butach zanim się wyda osąd, jest mądre. Przejść milę, dwie, zakosztować tego „miodu” co nam się taki słodki i pyszny wydaje. Może wtedy byśmy zrozumieli więcej, może byśmy powściągnęli swój język zanim wydamy krzywdzącą opinię.
Jest też i druga strona medalu: wyobraź sobie, że to Ty wracasz z pracy i idąc ulicą nagle poczułaś się słabo i osunęłaś się na schody pobliskiej kamienicy, siedzisz i usiłujesz dojść do siebie, a ludzie przechodzący obok ani drgną, o pomocy nie wspominając... więc siedzisz, oddychasz głęboko, zastanawiając się co spowodowało tę słabość, może fakt, że pracowałaś do późna, może to, że dajesz z siebie w robocie wszystko, a potem jeszcze ogarniasz dom, zajmujesz się dzieckiem, bo przecież pracująca mama nie może być złą mamą, bo jeszcze wieczorem poszłaś pobiegać, bo przecież trzeba trzymać formę, bo śniadanie to był tylko banan i kawa, a potem następna kawa i następna, bo trzeba być na wysokich obrotach, obiad? Jaki obiad...? I tak siedzisz, oddychasz głęboko, i nagle słyszysz, jak ktoś przechodzi obok i mówi do kolegi: „nieźle się musiała narąbać...” I co? Fajnie?

Tak to właśnie wygląda. Czasami to, co wydaje się oczywiste, wcale tak oczywiste nie jest. Dlatego zanim kolejny raz rzucisz jakąś opinię, ośmieszający kogoś tekst, żeby wpasować się w towarzystwo, pomyśl. Przecież myślenie nie boli.

***

A propos osądzania : obserwowałam na FB fan page pewnego parentingowego bloga. Pojawił się nowy wpis z komentarzem – właśnie w stylu „a fe, jak można...” Myślę sobie: jak na blog parentingowy, trochę średnio, w zapowiedzi wpisu emanować teksami o grubej dupie. Zwróciłam im delikatnie uwagę, po jakimś czasie patrzę: mój komentarz zniknął. Myślę: „oho, FB znów płata figle”. Więc ponawiam komentarz, który znów znika, a ja dostaję banana ich fan page'u.
Po raz pierwszy w życiu dostałam bana!!!! I za co? Nie za hejt, bo naprawdę nie był to hejt. Nie za złośliwość. Za zwyczajną uwagę, aczkolwiek taką, która nie pieje z zachwytu nad chamstwem. A widać tylko takie są tam dozwolone. Przyznam, że przez moment przemknęło mi przez myśl, że może po prostu jestem zbyt asertywna (jak twierdzi mój szef), ale cóż, taka jestem. I jeśli coś jest czarne, to jest czarne, a jeśli jest białe, to jest białe i już. A w pochlebstwach nigdy nie byłam najlepsza. I nadal nie jestem.

 

*** zdjęcie pochodzi z serwis freeimages.com

Ten wpis został zamieszczony w kategorii z życia wzięte, posiada tagi życie, codzienność, życzliwość i był prawdziwy na dzień 7 Czerwiec 2015

Komentarze do wpisu

Komentarze

Jeszcze nikt nie skomentował tej strony.

Komentarze w kanele RSS dla tego wpisu | Subskrybuj kanał RSS dla całego serwisu