::: MENU :::

o przestrzeni publicznej

moich słów klika

nosmoking

Jestem przechodniem. Pasażerem autobusu, tramwaju, metra. Jestem jednym z wielu użytkowników przestrzeni publicznej. Co więcej lubię nim być, spotykać ludzi, patrzeć na ludzi, obserwować, uczyć się od nich, podpatrywać. Już kiedyś pisałam (także tutaj), że jestem kontemplatorką.  Ale niestety, czasami od przebywania w przestrzeni publicznej robi się po prostu słabo. Żeby nie powiedzieć niedobrze.
Każdy z nas ma coś, czego nie lubi, nie znosi, brzydzi się, chciałby uniknąć... Wiadomo. Nie jestem odmieńcem, też tak mam.

Po 1. Śmieci. Polska nie jest krajem dzikim, są kosze na śmieci, śmietniki. Więc przyznam, ze niezmiernie irytujące jest podejście ludzi do tego tematu. Nie rozumiem czy to ponad ludzkie siły wyrzucić papierek (kubek, butelkę, gazetę itp) do kosza? Ja tak robię i na 100% wiem, że to nie boli. Nawet jeśli nie ma kosza pod ręką, nawet jeśli trzeba przejść kilka kroków dalej to przecież nie jest to z całą pewnością wysiłek nadludzki. Widząc rozrzucone śmieci, zawsze zadaję sobie pytanie czy osoba, która taki syf pozostawiła, tak samo robi w swoim domu... "Zjem cukierka. Bach - papierek niech sobie leży koło kanapy. Ostatni łyczek wody z butelki? Spoko, komu będzie przeszkadzać plastikowa butelka pod biurkiem" – a przecież przestrzeń publiczna jest nasza wspólna i jeśli nie zadbam o nią ja - pojedyncza malutka ja - to kto to zrobi? Inne malutkie ja? Nie warto spychać na kogoś. Warto zacząć od siebie.

Tyle o śmieciach. Kolejny temat , który mnie uwiera to:

Po 2. Przeklinanie. Wiem, czasami trzeba sobie ulżyć. Czasami sytuacja wymaga. Czasami inaczej nie można. Ale na litość boską, szanujmy się. Mój apel numero uno. Aż przykro patrzeć na ludzi, którzy na pierwszy rzut oka są może i schludni, zadbani, eleganccy, ale na pierwszy „rzut ucha” są niechlujni i wręcz ordynarni. Nie mogę niestety inaczej nazwać bluzgających co drugie słowo, w zwyklej rozmowie. Żałość. Tak bym to nazwała.
Jest jeszcze inny aspekt, ten drugi, bo oprócz tego, że uszy więdną postronnym (i niezamierzonym) słuchaczom, to jest jeszcze ten drugi, o którym jako matka muszę napisać. Szczerze powiedziawszy nie uśmiecha mi się, żeby moje dziecko wysłuchiwało wulgarnych tyrad z ust wypacykowanej panienki jednej czy drugiej, bo może za mało czytają i nie umieją znaleźć innych słów, a może nie wiedzą, że wulgarny przecinek, wtrącany co trzecie czy piąte słowo można całkowicie pominąć. Może to wina wychowania, środowiska, w którym się obracają, może chcą zaimponować rozmówcy w ten głupi sposób, może. Wszystko to może. Ale mam to głęboko gdzieś, bo nie chcę, żeby moje dziecko słuchało tego i uczyło się takich słów. Ktoś może powiedzieć: idź inną drogą, wybierz inny chodnik. Ale jak, do jasnej anielki, i skąd mam wiedzieć, że akurat tą drogą idą bluzgacze. Nie ma specjalnych ostrzeżeń w stylu: „uwaga, wchodząc na ten chodnik narażasz się na kontakt z wulgaryzmami”. Swoją drogą, ciekawe jak taki znak miałby wyglądać.
W każdym razie przesłanie jest jedno: szanujcie siebie, szanujcie nasz piękny (bo jest piękny!) język ojczysty. I przede wszystkim – okażcie też szacunek ludziom obok Was.

Po 3. Psie kupy. Temat rzeka. Już tu o tym pisałam. Masz psa? To Twoja odpowiedzialność. Sprzątnij po nim. Ne zostawiaj śmierdzących „prezentów” innym przechodniom.
Ośmielę się powtórzyć za sobą samą:
Fajnie jest mieć pieska lub psa (w zależności od rozmiarów), fajnie wychodzić z nim na spacer, ale posprzątać po pupilu to już nie łaska? A jak w domu pies narobi (zdarzają się sytuacje, że nie wytrzyma, prawda?) to właściciel też to zostawia na środku pokoju lub przedpokoju, lub, nie daj Boże, kuchni…? Zasada jest podobna… W końcu jak mawiają, świat jest naszym wspólnym domem, dbajmy więc o niego tak, jak dbamy o własne cztery kąty…

Po 4. Palenie. Byłam palaczem i wiem jak to jest, chcieć zapalić. Ale. No pewnie, że mam pewne „ale”.
Przestrzeń publiczna jak sama nazwa wskazuje jest publiczna. I do szału (potocznie mówiąc) doprowadzają mnie bezmyślni palacze zażywający dymka na przystankach autobusowych, które w naszym mieście są miejscami wolnymi od dymu. Takie są przepisy i już. A jednak zdarzają się tacy, którzy za nic mają literę prawa i którzy zatruwają płuca swoich potencjalnych współpasażerów.
Muszę przyznać, że jeszcze bardziej irytują mnie papierosowi spacerowicze. Wyobraźcie sobie: jest piękny dzień, słońce, ładne niebo, korzystam z pogody, wychodzę na spacer z dzieckiem, żeby zażyło świeżego powietrza, żeby się dotleniło i co? Pech chciał, że trafiam na takowego spacerowego śmierdziucha i idę za nim – a czasami nie da się szybko takiego kogoś wyminąć, zwłaszcza z wózkiem albo z dzieckiem które jeszcze nie chodzi tak szybko jak dorośli. To naprawdę żadna przyjemność wdychać papierosowy dym, bo komuś nie chciało się zatrzymać w jednym miejscu.
Bez najmniejszych skrupułów nazywam ich śmierdziuchami, często prosto w twarz.
Apeluję wiec do wszystkich śmierdziuchów: w przestrzeni publicznej nie jesteście sami. Skoro zdecydowaliście się truć samych siebie, to śmiało. Tego Wam nie można żałować. Ale nie trujcie przy tym innych. Bo jakby nie patrzeć – papieros to trucizna.
Howgh.

I to tyle w tematach nieprzyjemnych.
Czas na przyjemne rzeczy. W końcu jest niedziela. Czas na spacer, tym bardziej, że pogoda sprzyja.
Mam nadzieję, że tym razem nie spotkam żadnych bluzgaczy ani śmierdziuchów, ani nie będę potykać się o walające się śmieci, bo ktoś nie trafił do kosza i że wózek nie wjedzie w psią niespodziankę, bo właściciel/właścieclka czworonoga czuje się zbyt hrabiowsko, żeby posprzątać.

Spokojności nam wszystkim i przyjemnej przestrzeni publicznej też.
Nie tylko na niedzielę. I nie tylko na Dzień Kobiet!

 

Ten wpis został zamieszczony w kategorii z życia wzięte, posiada tagi zakaz, codzienność i był prawdziwy na dzień 8 Marzec 2015

Komentarze do wpisu

Komentarze

Jeszcze nikt nie skomentował tej strony.

Komentarze w kanele RSS dla tego wpisu | Subskrybuj kanał RSS dla całego serwisu