::: MENU :::

działo się

oj działo

SZKL8743

Dawno mnie nie było, to fakt, ale czuję się usprawiedliwiona ostatnimi wydarzeniami.
Koniec sierpnia – adaptacja przedszkolna mojego prawie dwulatka.
Początek września – mój prawie dwulatek już w przedszkolu, a ja w pracy (!!!)
A potem zjazd rodziny, ślub (tak! Nie jestem już konkubiną), 2. urodziny Ukochanego Syna, czyli już nie prawie dwulatek a dwulatek pełną gębą.
A teraz Dziecko ma katar, a mnie dopadło jakieś świństwo, które rozwija się od tygodnia i nie mogę się go pozbyć. Uroki skoków temperatur oraz podróży komunikacją miejską z cherlającymi i zakatarzonymi współpasażerami. Ale co zrobić, przecież nie będę wracać z pracy pieszo… 25 km, to byłby niezły spacerek…

Adaptacja przedszkolna przebiegła całkiem sympatycznie, były słabsze chwile, ale generalnie pogoda była, a jak pogoda to i plac zabaw, a wtedy dziecko hulaj dusza… Szaleństwo na maksa.
Gorzej zaczęło się robić w pierwszym tygodniu, kiedy Dziecko zorientowało się, że to nie tylko na 2 godziny dziennie będzie chodzić, tylko na dłużej, wtedy zaczęły się schody, Tatuś odprowadzający i odbierający Syna, zdawał relacje przez telefon, a matce, siedzącej w pracy, krajało się serce. No oczywiście. Poza tym wracałam do domu stęskniona za Dzieckiem, tymczasem Dziecko nie bardzo poświęcało matce uwagę. Albo był skupiony na jedzeniu (trzeba dojeść w domu, skoro się nie je w przedszkolu), albo Tatuś wymyślał mu jakieś zabawy, no a przecież odkurzacz jest o niebo ciekawszy niż matka… Popołudniami więc mama nie była za bardzo potrzebna, za to rano wyczuwał jak się budzę i wstaję do pracy, wstawał ze mną, chodził za mną krok w krok i miauczał…  
Zobaczymy jak będzie dalej. Ale w chwili obecnej przyznam, że trochę żałuję, że wróciłam na 7/8 etatu…

Powrót do pracy to zupełnie inna bajka i temat na osobny wpis... (może wkrótce o tym napiszę...)

Ślub… cóż, ślub jak ślub, szybko sprawnie i na temat. Cała ceremonia trwała tak krótko, że prawie jej nie zauważyłam, zajęta śledzeniem Ukochanego Syna, który biegał jak szalony po Sali Ślubów i z pasją otwierał i zamykał super ciężki drzwi.
Pogoda była piękna, goście dopisali (dziękujemy raz jeszcze za obecność!), rodziny się poznały, a następnego dnia świętowaliśmy 2. Urodziny Ukochanego Syna. To było coś! Piękny tort z wozem strażackim (obowiązkowo, bo to ostatnio ulubione pojazdy, autobusy są passe), szaleństwo zabawkowe, choć zabawki nie cieszyły go tak bardzo jak możliwość „bawienia” się z cioteczną siostrą. Która to niekoniecznie doceniała czułości młodszego brata.

Od ślubu i szalonego weekendu minęły dwa tygodnie. Dokładnie.
W pracy wiele osób mnie pytało „jak po ślubie?” No a jak miałoby być? Gorzej na pewno nie. Lepiej? Może. A na pewno bez większych zmian. Było dobrze, to co miałoby się zmienić? Niech żyje small talk.
I to by było tyle wieści z mego małego świata.
Wrócę niedługo.

Ten wpis został zamieszczony w kategorii z życia wzięte, posiada tagi kobieta, mężczyzna, dom, dziecko i był prawdziwy na dzień 20 Wrzesień 2014

Komentarze do wpisu

Komentarze

Jeszcze nikt nie skomentował tej strony.

Komentarze w kanele RSS dla tego wpisu | Subskrybuj kanał RSS dla całego serwisu