::: MENU :::

mała kontemplacja

codzienności

walking together

Jestem kontemplatorką. Hmm, nie ma takiego słowa? Ależ jest. I to nie tylko w mojej głowie.
Jestem widzem. Oglądam, przyglądam się, patrzę, podziwiam. To, co widzę, wywołuje u mnie różne reakcje: czasem uśmiecham się pod nosem, czasem mamroczę sobie  z zadowolenia, a czasem po prostu marszczę nos. Oglądam. Czasem to, co widzę, boli. Czasem zalezie mocno za skórę i piecze, niemal swędzi aż chce się rozdrapać to miejsce w głowie do czerwoności, żeby tylko przestało tak irytująco dokuczać. Czasem śmieszy, a czasem jeszcze zwyczajnie raduje. Życie. Jestem kontemplatorką życia. Codzienności. Zwyczajności. Tej, która jest tak spowszedniała, że już jej nie zauważamy i nie doceniamy. A może pozostając wciąż w pogoni za tym wydumanym, wymyślonym, za wciąż lepszym jutrem, zapominamy, że to życie jest celem?

Co ja poradzę na to, że lubię życie?

Lubię patrzeć na ludzi. Zamyślonych, smutnych, zdenerwowanych, czasami wykrzykujących swoją irytację w telefon nie bacząc na fakt, że obok przechodzący są niemymi świadkami ich złości. Lubię patrzeć też na tych zabieganych, w wiecznym pośpiechu, w samochodach, na skuterach, nawet na tych, co pieszo gdzieś biegną, nie mając czasu zerknąć na piękne złoto-brązowe liście opadające z drzew przy najmniejszym podmuchu wiatru i zaściełające ulice kolorowym dywanem. Lubię tych „biegaczy”, wciąż zaaferowanych brakiem czasu, wyznaczonym celem, nadchodzącym spotkaniem, wizytą u dentysty… czy po prostu czymś, co tkwi w ich głowach i popycha do przodu. Lubię też tych, co spokojnie się przechadzają, powoli, smakując każdy krok. I tych, którzy biegną, ale potrafią przystanąć kiedy ich coś zdziwi, jakby od czasu do czasu dopuszczali do głosu swoje wewnętrzne dziecko, ale tylko od czasu do czasu, bo przecież dorosłym nie wypada…

Najbardziej (oczywiście) lubię patrzeć na tych uśmiechniętych. Matka radośnie ćwierkająca do dziecka w wózku. Dziewczyna czytająca miłego sms’a z błogim szczęściem na twarzy. Mężczyzna w dobrze skrojonym płaszczu, obdarzający uśmiechem i ciepłym głosem kogoś po drugiej stronie słuchawki. Koleżanki przy kawiarnianym stoliku, wymieniające uwagi… a może ploteczki? Panie na poczcie (tak!!) nie umiejące się obronić przez zaraźliwą siłą uśmiechu klienta…
I wreszcie moja najulubieńsza kategoria: dorośli uśmiechający się do swoich własnych myśli, czasem nawet śmiejący się w głos, gdy sobie coś przypomną… Jak szaleńcy i wariaci, co pijani zwyczajnym szczęściem i radością, nie zwracają uwagi na to, czy ktoś patrzy, czy ktoś widzi i co myśli.

I dzieci. No przecież! Zawsze szczere. Radosne i szczęśliwe, gdy jest im dobrze. Bez najmniejszego skrępowania wyrażające swoje uczucia. Te dobre i te gorsze. Płacz, gdy się przewrócą. Zniecierpliwienie, gdy czegoś chcą, bo przecież to musi być natychmiast, już! Perlisty śmiech, gdy stado gołębi podrywa się do lotu, śmiech, na który nie sposób nie odpowiedzieć uśmiechem. Zdumienie gdy po raz pierwszy siądą na huśtawce. I zamyślona kontemplacja świata na huśtawce po raz drugi i trzeci…

Oto moja własna prywatna galeria sztuki.
Bo przecież życie jest sztuką… Najpiękniejszą ze wszystkich.
A najlepsze obrazy maluje codzienność.

Ten wpis został zamieszczony w kategorii z życia wzięte, posiada tagi życie, codzienność, uśmiech i był prawdziwy na dzień 23 Wrzesień 2014

Komentarze do wpisu

Komentarze

Jeszcze nikt nie skomentował tej strony.

Komentarze w kanele RSS dla tego wpisu | Subskrybuj kanał RSS dla całego serwisu