::: MENU :::

koszmarek

jesienno-przedszkolny

autumn kids

Przyznam, że okres przedszkolny to dla nas prawdziwe wyzwanie.

Najpierw oczywiście była euforia. Ostatni tydzień sierpnia = tydzień adaptacji. Faaaaajnie. Dzieci. Zabawki inne niż w domu. Plac zabaw. No i raptem 2 godziny dziennie. Co to było. Zabawa, a zaraz potem mama lub tata się pojawiali i poczucie bezpieczeństwa nie było zachwiane. Euforię dało się odnotować nie tylko u Ukochanego Syna, ale u matki również. "Ach, jak dobrze znosi to przedszkole, jak super, jak dobrze  sobie radzi..." Że popiskuje od czasu do czasu? Zrozumiałe, bo przeciez mamy nie ma pod ręką. Mamy, która przez dwa lata była zawsze obok. Ale powiedzmy sobie szczerze: popiskiwania nie bylo za dużo, więc serce matki nie bolało.

Potem zrobiło się nieco trudniej. Nastał pamiętny 1 września. Matka wróciła do pracy, zaś rolę pełnoetatowego opiekuna przejął OMD. To na nim spoczął ciężar 2 pierwszych tygodni przedszkola. Pierwszy tydzień już był cięższy, bo nie były to 2 godziny dziennie, a 4. Płacz, histeria, niejedzenie. Matka w pracy cała w nerwach, telefon się grzał do czerwoności. Koszmar emocjonalny, nawet z daleka.
Kolejny tydzień to już nie były 4 godziny dziennie, ale więcej. Stopniowo czas spędzany w przedszkolu był wydłużany.  Matka dalej miała nerwy w strzępach. Telefon dalej rozgrzany. Ale Dziecko zaczęło już się godzić z zaistniałą sytuacją. Zaczął jeść w przedszkolu. Zaczął spać. Wszystko było na dobrej drodze.

Było. Bo przyplątał się katar. Potem do kataru doszedł kaszel, który nie mijał i nie mijał. Więc najpierw Ukochany Syn został w domu z matką, która wzięła trochę wolnego. A potem w końcu nadszedł czas na wizytę u lekarza. Skończyło się antybiotykiem. Matka na zwolnieniu. Czad.
Mówią, że dziecko po infekcji powinno zostać jeszcze trochę w domu, żeby odbudować odporność. Że minimum tydzień, a najlepiej miesiąc, bo tyle trwa odbudowanie odporności... No tak. Tylko jak pracować? Jak funkcjonować?
Miesiąc... kurcze.

Po ponad tygodniu Dziecko wróciło do przedszkola. Oczywiście znów zaczęło się wszystko od nowa:
- tragedia zaczynała się juz o poranku, kiedy Dziecko widziało poranną krzątaninę i kiedy przychodził moment ubierania się do przdszkola.
- tragedii ciąg dalszy następował po wyjściu z domu - ciągły płacz, w garażu płacz, w samochodzie pojękiwanie i płacz, w przedszkolu - ryk.
- kiedy ryk został opanowany przez ciocie, okazywało się, że Dziecko nic nie je. I nie śpi.
Tak wyglądały kolejne 3 dni.
A potem znów zaczął się kaszel.
Tym razem padło na OMD, który zabrał Ukochanego Syna do lekarza, który to lekarz, a właściwie pani doktor zaordynowała inhalacje i syropy. I tydzień w domu, czyli tym razem na zwolnieniu wylądował tatuś. Na poczatku było ciężko, inhalator przerażał i sam jego widok skutkował ucieczką, ale stopniowo się poprawiło, a na koniec 7-dniowej kuracji Dziecko już samo siedziało z maseczką inhalatora. Najważniejsze jednak było to, że kaszel ogasł, uspokoił się, minął.
Pojawił się temat ściągniecia Dziadków, żeby przetrzymać jeszcze kilka dni Ukochanego Syna w domu. Nie rozwijam tego, bo temat padł, niestety.

Skoro kaszel minął, zwolnienie się skończyło, w poniedziałek nadeszła chwila, do której już od kilku dni Dziecko było przygotowywane - czyli powrót do przedszkola. Wiadomo co się działo.
Kolejna rozpacz, kolejna tragedia, żal, płacz, ryk, niejedzenie, niespanie.
Kiedy odbierałam Dziecko z przedszkola - szalało na placu zabaw i wyglądało na bardzo zadowolone, ale jednak nasłuchałam się pojękiwań cioci (czyt. opiekunki), że to niedobrze, że nie je. No niedobrze, ale co zrobić. na siłę karmić? Poza tym trzeba też zrozumieć, że kolejna przerwa, że Dziecko musi się przyzwyczajać w zasadzie na nowo. W domu obiad zjedzony z apetytem i bez najmniejszego marudzenia.

A wieczorem co? Kaszel.
No jasna cholera, po prostu.
Rano było ok, odkasłal i się uspokoiło. Więc przedszkole jednak. I tak, znów płacz, histeria... wiadomo. Serce matki niemal pękło na 1000 kawałków, ale co zrobić...

Jakkolwiek strasznie to brzmi, to jeszcze to jestem w stanie znieść, ale te infekcje mnie po prostu załamują. Na maxa!
Dodam, że przez pierwsze dwa lata nasze Dziecko miało raptem 2x katar a tu nagle wysyp.
I wiem, wiem doskonale, co wszyscy powtarzają: że pierwszy rok w przedszkolu jest najgorszy, że trzeba się na to nastawić, że dziecko będzie chorować więcej, bo ma kontakt z większą ilością dzieci, bo układ odpornościowy się kształtuje. ze trzeba tran dawać, żeby odporność była większa. (Dajemy). Że jesień mimo że jest taka piękna to jednak jest paskudna pod względem infekcyjnym...
Ja to wszystko wiem, ale przetłumaczcie to jakoś mojemu sercu.
RATUNKU!

Ten wpis został zamieszczony w kategorii dzieci, z życia wzięte, posiada tagi dziecko, jesień, infekcja, przedszkole i był prawdziwy na dzień 14 Październik 2014

Komentarze do wpisu

Komentarze

Jeszcze nikt nie skomentował tej strony.

Komentarze w kanele RSS dla tego wpisu | Subskrybuj kanał RSS dla całego serwisu