::: MENU :::

Aaach, gdybym…

była Francuzką…

wParyzu

Przyznaję się bez bicia, takie westchnienie wydobyło się ze mnie kilkakrotnie podczas lektury książki „W Paryżu dzieci nie grymaszą” Pameli Druckerman. To taki trochę poradnik a trochę reportaż. Pouczający, fakt, i ciekawy, i… czasami skłaniający do wzdychania. Autorka, amerykańska pisarka, wychodzi za mąż za Brytyjczyka i osiedlają się Paryżu. Następnie na świat przychodzi Bean, a świeżo upieczona matka usiłuje zrozumieć na czym polega fenomen i sukces wychowawczy matek francuskich.

Zatem… gdybym była Francuzką:
- moje dziecko przesypiałoby całą noc w wieku 2 lub miesięcy.
- nie marudziłoby przy jedzeniu, nawet przy 3-daniowych obiadach
- zasypiałoby samo w swoim pokoju po tym, jak bym mu powiedziała, że teraz jest czas dla rodziców…
- mówiłoby grzecznie i zawsze „dzień dobry, do widzenia, dziękuję, proszę”
- jeśli mówiłabym „nie”, usłyszałoby to za pierwszy razem
- uczęszczałoby do państwowego żłobka, z wykwalifikowaną opieką, a fakt ów nie spędzałby mi snu z powiek i nie przysparzał siwych włosów, a ja miałabym czas na chodzenie do kawiarni i spotykanie się z innymi ludźmi, niekoniecznie matkami
- umiałabym zrobić "les gros yeux" i to czasami by wystarczyło jako napomnienie
- poza tym wróciłabym do figury sprzed ciąży w 3 miesiące po porodzie a nie w rok i bardziej niż czytanie poradników zajmowałyby mnie zakupy eleganckiej bielizny na ten czas dla rodziców…  

Z drugiej strony:
- zapewne nie karmiłabym piersią
- wróciłabym do pracy po 3 miesiącach od porodu (najdalej po 6) a kto inny obserwowałby jak moje dziecko stawa pierwszy krok i wypowiada pierwsze słowa
- OMD byłby zapewne bardziej kanapowy

Mogłabym wymieniać dalej, w obu tych przypadkach… co by było gdyby.
Przyznam, że sama książka jest pouczająca, choć głównie zestawia model amerykański i francuski. Jednak każdy znajdzie tam coś dla siebie. Szkoda, że nie było mi dane przeczytać jej rok temu, może wprowadziłabym słynną „pause” i Ukochany Syn spałby lepiej, choć i tak nie chodziłam jak zombie, i w sumie nadal nie chodzę.
I to właściwie tyle. Reszta… hmm. Jakby to powiedzieć. Chyba intuicja matki zrobiła swoje w moim przypadku. I sposoby, które praktykujemy od początku w odniesieniu do naszego Ukochanego Syna, nie odbiegają za bardzo od uznanych za autorkę za niemal doskonałe, francuskich metod.
Powiem tak: każda nacja ma swoje metody wychowawcze. Ale tak naprawdę chodzi tu o coś innego: każda matka ma swoją intuicję, którą warto się kierować. Intuicją i miłością do dziecka. Choć warto pamiętać, by nie zadusić dziecka ta miłością. Oczywiście.
Bardzo ważne stwierdzenie, które padło w książce to to, że „nie ma matek idealnych”. Amen. Nic dodać, nic ująć.
I jeszcze maleńki cytat: „Koncepcja Dolto (Francoise), że jeśli okażę dzieciom zaufanie i szacunek, one także będą darzyć mnie zaufaniem i szacunkiem, jest bardzo kusząca” – ale powiedzmy sobie szczerze, czy jakoś strasznie nowatorska? Na pewno nie dla mnie. Dziecko to człowiek, od samego początku i tak tez trzeba je traktować. Czyli z szacunkiem, nawet nie inaczej. Niezależnie czy ma tydzień czy rok, czy lat 5 i więcej.

I to by było na tyle.
Poczytałam, powzdychałam, nie za często ale trochę, zwłaszcza gdy czytałam o francuskich ułatwieniach rządowych dla matek. Eeech, gdyby… Ale jestem tu i teraz i nie narzekam na to, co mam. O.

 

Ten wpis został zamieszczony w kategorii literatura, posiada tagi kobieta, mężczyzna, dom, dziecko, książki i był prawdziwy na dzień 22 Styczeń 2014

Komentarze do wpisu

Komentarze

Jeszcze nikt nie skomentował tej strony.

Komentarze w kanele RSS dla tego wpisu | Subskrybuj kanał RSS dla całego serwisu